Rebranding (Polish)

Rebranding

1. Zaproponowanie komunikacji skierowanej do kobiet.

Dostosowanie przekazu biorąc pod uwagę emocje jakich doświadczają kobiety, które nie mogą zajść w ciążę. Ukazanie kliniki jako miejsca oferującego profesjonalną opiekę medyczną, wsparcie oraz najlepszą kadrę w Polsce.

Podkreślenie sylwetek lekarzy - pionierów procedury in vitro w Polsce, jako jeden z głównych atutów kliniki.

Całkowity lifting strony oraz profili społecznościowych. Zaproponowane zmiany miały na celu wyróżnić klinikę na tle konkurencji, podkreślić jej nowoczesność i zorientowanie na potrzeby pacjenta.

2. Social Listening & Client Centered Approach

Skierowanie uwagi na odbiorcę - m.in. historie par korzystających z usług kliniki, porady rodziców. Zachęcenie kobiet do dialogu, tym samym podkreślenie ich roli w dzieleniu się doświadczeniami i wsparciu, które mogą zaoferować innym parom.

Wywiady z parami mające na celu pozyskanie insightów poprzez bezpośredni kontakt oraz zbudowanie trwałej więzi z marką.

Posty na profilach społecznościowych i blogu miały na celu podkreślenie faktu, że Artemida jest przede wszystkim kliniką oferującą kompleksową opiekę medyczną dla kobiet, a nie jedynie leczącą niepłodność.

3. Visuals

Zaproponowana komunikacja miała swoje odzwierciedlenie w grafikach. Łagodne kolory zgaszonego różu oraz zastosowanie miękkich linii miały nawiązywać do kobiecego ciała. Były one również swoistym wyróżnikiem marki na tle innych klinik, które posługiwały się typowo "medycznymi" formami.

Stockowe fotografie zastąpiono zdjęciami klientów oraz personelu medycznego kliniki, nadało to stronie autentyczności oraz podkreśliło rolę pacjentów kliniki. Dodatkowym wyróżnikiem stały się minimalistyczne ilustracje, które nadały stronie oraz profilom społecznościowym nowoczesnego charakteru.

Pudrowy róż i odcienie nude skontrowane były z granatem, który sprawiał, że grafiki nie były monotonne. Jednocześnie był na tyle dyskretny, że nie przytłaczał mniej wyrazistych kolorów.

4. Brand Voice

W komunikacji położono nacisk na kobiece potrzeby, pojawiały się porady dotyczące m.in. zdrowia, profilaktyki, diety oraz ćwiczeń. Zaproponowano wyjście poza schemat tematów wyłącznie medycznych i dotyczących kobiecej fizjologii. Treści wzbogacone zostały o te dotyczące samopoczucia i zdrowia psychicznego.

Język używany w komunikacji był jasny i zrozumiały dla odbiorców. Odzwierciedlał główne założenia strategii, wyrażał zrozumienie i szacunek dla pacjentów w ich trudnej sytuacji. Pozbawiony zbędnych ozdobników i nadmiernego entuzjazmu. Dodający otuchy i nadziei, motywujący.

Artykuły

Wywiady z cyklu "Historie par" opowiadające o doświadczeniach związanych z niepłodnością i procedurą in-vitro.

Narodziny Tosi – pierwszego dziecka z kliniki Artemida w Olsztynie

Na spotkanie przychodzi roześmiana, jednak jej historia wcale nie zaczyna się optymistycznie. Pani Agnieszka, mama Tosi, opowiada o swojej walce z przeciwnościami losu, odzyskanej kobiecości i pozytywnym nastawieniu, które pomaga iść do przodu. Poznaj historię narodzin Tosi – pierwszego dziecka z kliniki Artemida w Olsztynie.

Pani Agnieszko, jak zaczęła się Pani historia z leczeniem niepłodności? Jak trafiła pani do naszej kliniki?

Zupełnie przypadkowo. Wszystko zaczęło się około 10 lat temu. Już wtedy z mężem staraliśmy się o dziecko, jednak sprowadzało się to do rutynowych wizyt u ginekologa. Podczas jednej z takich wizyt okazało się, że w mojej macicy powstał polip, więc czeka mnie zabieg jego usunięcia. Zabieg odbył się zgodnie z planem, jednak po 3 tygodniach otrzymałam diagnozę: nowotwór – konieczne jest usunięcie macicy. Zmroziło mnie.

Jak Pani zareagowała?

Nie mogłam w to uwierzyć, byłam wtedy młodą dziewczyna przed 30-stką. Oczywiście pierwsza moja reakcja to płacz i totalna rozpacz. Usunięcie macicy oznaczałoby bezpłodność. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nigdy nie będziemy mieć dzieci.

Nie zgodziłam się na operację.

Co było potem?

Po tym jak na własne żądanie wypisałam się ze szpitala, zaczęłam szukać specjalistów – wierzyłam, że może jest jakieś inne wyjście, jakiś sposób bym mogła zajść w ciążę. Trafiłam do docenta Panka w Warszawie. Kompletnie nie zgodził się z postawioną mi błędną diagnozą i nie mógł zrozumieć, jak ktoś mógł skrzywdzić mnie w taki sposób. Pod jego nadzorem zaczęłam trzymiesięczną terapię hormonalną.

Nadzieje na dziecko wróciły?

Niestety uraz pozostał. Skutecznie przeszła nam ochota na staranie się o dziecko. Odpuściliśmy sobie. Po takiej diagnozie i związanym z tym ogromnym obciążeniem psychicznym nie czuliśmy się na siłach aby znowu myśleć o dziecku. I tak przez kolejne 10 lat.

…po których w końcu coś się ruszyło?

Był 2016. Wakacje. Wokół nas pełno biegających i bawiących się dzieci, dodatkowo w najbliższej rodzinie trzy osoby spodziewały się dziecka. Pojawiły się myśli: dlaczego nie ja? Nasze pragnienia samoistnie wróciły. Podjęliśmy decyzję – staramy się o dziecko!

Niestety, byliśmy już oboje w okolicach 40-stki, pojawiły się problemy z zajściem w ciążę w sposób naturalny. Zaczęliśmy od wizyt u mojej ginekolog. Podczas jednej z nich powiedziałam jej o naszych planach, dodając że już w styczniu wybieramy się do kliniki w… Gdańsku. Wtedy właśnie, dowiedziałam się o istnieniu kliniki Artemida w Olsztynie. Błyskawicznie umówiłam się na wizytę. I tak się zaczęło.

Jak wyglądały początki?

Początki były bardzo ostrożne. Byłam już przed 40-stką, więc dr Domitrz starał się hamować mój zapał, starając się zbytnio nie rozbudzać naszych nadziei.

Udało mu się?

Chyba nie (śmiech). Cała procedura przebiegła bardzo sprawnie. 31 lipca miałam pobranie komórki, 5-go transfer, a 12-go sierpnia.. byłam już w ciąży! Poszło błyskawicznie. Oczywiście, ze względu na nasz wiek nie było podejść do inseminacji – od razu zaproponowano nam in vitro.

Idealnie! Jak się pani wydaje, co mogło wpłynąć na tak pomyślny obrót spraw?

Wierzę, że bardzo wiele zależy tak naprawdę od naszego nastawienia. Przyszłam do kliniki mając jasno postawiony cel: jestem tu po to, żeby zajść w ciążę. Nie brałam pod uwagę żadnego innego scenariusza. Cały czas byłam skupiona na celu i starałam się myśleć pozytywnie. Podziałało.

Podeszłam do tego jak do zwykłej wizyty u lekarza, nie traktowałam tego jako procedury i starałam się nie myśleć o tym, jako o jakiejś sztucznej ingerencji w moje ciało. In vitro było dla mnie czymś całkowicie normalnym. Pomagało mi też to, że przez cały czas czułam się zaopiekowana.

Co pani przez to rozumie?

Czułam duży komfort psychiczny wiedząc, że mam stały kontakt z lekarzem. Może się wydawać, że to niewielka rzecz, ale dla mnie było to bardzo ważne, że niemal o każdej porze mogłam zadzwonić do doktora. Zawsze oddzwaniał, powoli i rzeczowo odpowiadał na moje pytania, do samego końca odpisywał na wszystkie moje SMS-y. W każdym momencie wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Bardzo mnie to uspokajało.

Czy mąż podzielał Pani nastawienie?

Jako mężczyzna reagował inaczej. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu odbierał problem niepłodności ambicjonalnie. Taka diagnoza potrafi bardzo mocno uderzyć w poczucie męskości i w ten sposób zachwiać całym poczuciem pewności siebie. Mąż był przy mnie na każdym spotkaniu i wspierał mnie, jednak podczas wizyt zazwyczaj milczał. Widać było po nim bardzo silny stres. Wydaje mi się, że właśnie w taki sposób sobie z nim radził.

Aczkolwiek po tym, jak dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży jego postawa zmieniła się o 180 stopni. Zadawał pytania lekarzom, był aktywny i bardzo zaangażowany. Wszystko puściło.

Przeszliście długą i trudną dla obojga drogę. Jak taka emocjonalna huśtawka wpłynęła na Wasz związek? Czy to doświadczenie go umocniło, czy wręcz przeciwnie?

To wszystko bardzo nas do siebie zbliżyło. Wspólne przeżywanie, wspieranie się nawzajem, ale też fakt posiadania dziecka. Do momentu narodzin Tosi żyliśmy ze sobą, jednak jako dwie oddzielne osoby. Teraz jesteśmy rodziną. Robimy większość rzeczy razem, co dodatkowo nas zbliża. Gdy po 20 latach bycia razem udało nam się spełnić marzenia o dziecku postanowiliśmy wziąć ślub. Właśnie wtedy czuliśmy, że to odpowiedni moment na zwieńczenie naszego związku. Obydwoje poczuliśmy, że jesteśmy bliżej siebie. Jestem tego pewna.

Symboliczny początek nowego etapu w życiu. Czy w tym momencie raz na zawsze oddzieliła Pani grubą kreską okres choroby i oczekiwania i zaczęła następny rozdział?

Dokładnie. Czułam się szczęśliwa. Przestałam myśleć o tym, co było. Byłam w ciąży, która przebiegała wręcz idealnie. Czułam się świetnie i rozpierała mnie energia. Nie miałam typowych objawów, takich jak mdłości czy senność. Byłam aktywna i nie mogłam doczekać się porodu. Szok?

Przyznam, że tak. Zazwyczaj słyszy się o nieco mniej przyjemnych “dolegliwościach”.

Myślę, że duży wpływ na to miało moje podejście. Czułam że spełniam moje marzenia, coś czego tak bardzo chciałam od zawsze. Czułam, że mam w sobie sprawczość. Że już za chwilę będę szczęśliwą mamą. Już parę godzin po porodzie (red. cesarskie cięcie) samodzielnie przewijałam córkę. Położna powiedziała, że zwariowałam (śmiech). Ta energia pozostała mi do dzisiaj. A z córką jesteśmy nierozłączne.

W całym tym procesie nie da się przecenić Pani nastawienia psychicznego. To rzadkość. Często obserwuje się, że diagnoza niepłodności jest dla pacjentek wyrokiem, a cała procedura staje się dla nich bardzo dużym obciążeniem psychicznym.

Przyznam, że czasami trudno mi to zrozumieć. Idąc do kliniki szłam po to, żeby mieć dziecko. Na żadnym etapie nie zakładałam innej opcji. Tak jak w przypadku każdego innego lekarza – idę po to, żeby się wyleczyć i nie rozmyślam o tym, co teoretycznie może pójść nie tak. Rozumiem, że ludzie po kilku nieudanych procedurach mogą czuć się przygnębieni, jednak nie potrafię pojąć takiego nastawienia na samym początku procesu.

A co poradziłaby Pani innym kobietom? Czy poddałaby się Pani drugi raz procedurze?

Bez zastanowienia. Zresztą zarodki mam zamrożone, więc nigdy nic nie wiadomo (śmiech). Na pewno poradziłabym innym kobietom, żeby się nie bały. Życie naprawdę zmienia się o 180 stopni i przede wszystkim fajnie jest być mamą. Ja po pierwszej wizycie, poczułam się pewnie i czułam się dumna, że odważyłam się, żeby być mamą i zawalczyć o swoją kobiecość. Nigdy też nie czułam, że moja niepłodność cokolwiek mi umniejsza. Nie widziałam zupełnie różnicy w tym, czy zajdę w ciążę naturalnie, czy przy pomocy in vitro. Ważne jest, żeby to się zadziało.

Co takiego wyjątkowego zdarzyło się podczas tej wizyty?

Zrobiłam pierwszy krok do bycia mamą. Zobaczyłam, że nic mnie nie przekreśla.

Więc cofnijmy się teraz ponownie o kilka kroków wstecz. Wydaje mi się, że walkę podjęła Pani tak naprawdę dużo wcześniej. Diagnoza nowotworu, ogromna siła i determinacja, aby zawalczyć o swoje zdrowie i kobiecość.

To prawda. To właśnie ta wcześniejsza diagnoza, którą był nowotwór była dla mnie przekreśleniem mojej kobiecości i przyszłości. W tamtym momencie życie dla mnie praktycznie się skończyło. Najgorsza w tym wszystkim nie była sama diagnoza, ale groźba bezpłodności. W porównaniu z tym doświadczeniem późniejsze leczenie nie było dla mnie niczym strasznym. Byłam już zaprawiona w walce no i swoje już wypłakałam. Musiałam też podjąć decyzję, która miała wpływ na całe moje przyszłe życie.

Co to była za decyzja?

Tuż po wyjściu ze szpitala szukałam specjalistów, którzy mogliby zweryfikować dotychczasową diagnozę. Pamiętam jak dzisiaj, że jednego dnia otrzymałam informacje, że tego samego dnia o 15 i 16 mam umówione wizyty w Warszawie i Łodzi. W stolicy czekał na mnie docent Panek, specjalista od nowotworów- uprzedzono mnie, że jego decyzja będzie ostateczna i jeżeli on zdecyduje o usunięciu macicy, to nie ma już od tego odwrotu. W Łodzi natomiast czekałam na konsultację in vitro – szybki zabieg, a po ciąży ewentualne usunięcie macicy. Stanęłam przed bardzo trudnym wyborem.

Co zwyciężyło?

Zdrowy rozsądek. Zadałam sobie pytanie: co będzie jeśli nawet zajdę w ciążę, a potem umrę z powodu raka? Wybrałam zdrowie. A myślenie o ciąży odpuściłam sobie na długie 10 lat. Gdybym wtedy się zdecydowała, Tośka miałaby dzisiaj 12 lat.

Ale ma teraz równo 2 latka i świętuje, a my razem z nią. To przecież pierwsze dziecko urodzone przy pomocy olsztyńskiej Artemidy. Czas więc na najważniejsze pytanie: jak się ma Tosia?

Dobrze! Tosia jest żywym dzieckiem, energię odziedziczyła po mnie. Od początku rozwijała się prawidłowo, nie sprawiała problemów. Nawet przy porodzie nie płakała (red. tylko na początku) No, ale co się dziwić, w końcu jak to mówimy z mężem, Tosia to “dziecko robione na zamówienie” (śmiech).

Moją siłą jest nastawienie!

Piękna, szczupła brunetka. Dietetyczka lubiąca aktywnie spędzać czas i żona sportowca. Trudno uwierzyć, że taka osoba mogłaby mieć jakiekolwiek problemy z zajściem w ciążę. Jest jednak zupełnie inaczej. Historia pani Kasi pokazuje, że niepłodność dotyka coraz większej liczby par, bez względu na stan ich zdrowia, kondycję czy wiek. Z drugiej jednak strony, ta rodzina jest również przykładem tego, że warto o siebie walczyć, aby móc doświadczać radości, jaką do naszego życia wnosi dziecko. Zacznijmy jednak od początku.

Zaczęło się od diagnozy? Czy od razu trafiliście do kliniki Artemida?

Tak i nie. Do kliniki trafiliśmy z polecenia doktora Waśniewskiego, jednak nasze drogi skrzyżowały się o wiele wcześniej…

Chorowała Pani?

Moja mama miała zdiagnozowany stopień przedrakowy szyjki macicy. Dzięki jego pomocy udało jej się wyzdrowieć i w ten sposób awansował na naszego “rodzinnego” lekarza. Kiedy pojawiły się problemy z zajściem w ciążę swoje pierwsze kroki skierowałam właśnie do niego.

Jaka była diagnoza?

Przytłaczająca. Jestem osobą, która docenia to, co ma. Jednak w tym przypadku wizja tego, że nie będę mogła mieć tego, czego tak bardzo pragnę była dużym ciosem. Myśl o macierzyństwie była ze mną od zawsze. Oczywiście pojawiły się łzy, przygnębienie… Okazało się, że tak jak wiele kobiet mam problemy z drożnością jajowodów, jeden z nich jest całkowicie niedrożny. W grę wchodziło więc jedynie in vitro. Przyznam, że było to dla mnie zaskoczeniem. Jako nastolatka, ani już jako dorosła kobieta nie miałam nigdy problemów z miesiączką, nie chorowałam. Taka informacja ma dużą siłę rażenia. Czytałam kiedyś, że świadomość tego, że nie będzie się mieć dzieci jest porównywana emocjonalnie z dowiedzeniem się o nowotworze.

Nie było w Pani wewnętrznej zgody na diagnozę. A co z samym in vitro? Czy były jakieś obiekcje co do metody?

Czułam żal, chyba jak każda przyszła mama, że nie mogę zajść w ciąże samodzielnie. Jednak co do metody nie miałam żadnych obiekcji, ani pod względem natury etycznej, ani w kwestii samej skuteczności. Myślę, że wiele rzeczy jestem w stanie tak naprawdę znieść przez moje podejście. Wiele trudnych sytuacji w życiu staram się postrzegać jako wyzwanie, jako pewną trudność, której w danym momencie muszę sprostać, jednak która nie będzie trwała zawsze. Staram się podchodzić do spraw z optymizmem, mimo że z początku nie mam powodów do radości. Nigdy też nie zadałam sobie pytania: dlaczego ja? Przyjmuję to ,,na klatę”. To ja muszę podjąć pewne kroki by spełnić swoje marzenie, nikt za mnie tego nie zrobi. Mimo całego wewnętrznego bólu.

Nastawienie było czynnikiem kluczowym?

Zdecydowanie. Jeżeli wszystkie inne sfery w życiu mamy poukładane, czyli relacje z partnerem, życie zawodowe i relacje z rodziną, to jest dużo łatwiej. Ogromne wsparcie otrzymałam też od mojego męża – jest sportowcem, jeśli ma jakiś cel to zawsze o niego walczy. Mam w nim pozytywne wsparcie na każdym etapie.

Jest przy Pani w najcięższych momentach.

Tak. Podczas pierwszego pobrania miałam już “ładne” komórki, zarodek osiągnął stadium blastocysty, jednak doszło do sytuacji, że wszystkie komórki obumarły. Musieliśmy podchodzić do in vitro jeszcze raz. To był najcięższy moment mojego leczenia. Okazało się też, że muszę przejść kolejną operację laparoskopową. Były momenty załamania, ale mąż zawsze był przy mnie.

Nie zawsze tak jest. Zdarza się, że mężczyźni w takich sytuacjach zamykają się w sobie, nie wiedzą jak zareagować i wspomóc partnerowi w trudnej dla obojga sytuacji.

Jeżeli chodzi o mojego męża, to ani przez sekundę nie czułam, że jestem sama. Kiedy ma się za sobą kogoś kto nas kocha i nie pozwala nam cierpieć, to można znieść wszystko. Gdy po pierwszej nieudanej próbie zalałam się łzami, mąż przytulił mnie i powiedział – próbujemy jeszcze raz. Nie ma innej opcji.

Kolejne wspólne doświadczenie za Wami. Jak wpłynęło ono na Wasze relacje?

Na pewno czujemy się silniejsi. Takie doświadczenie niezwykle spaja związek. To wyzwanie, nie kłopot, tylko właśnie wyzwanie.

Każda nieudana procedura nie jest tak naprawdę nieudana. To wbrew pozorom krok naprzód. Dzięki niej mamy bardzo wiele informacji na nasz temat, które są niezwykle istotne w planowaniu i doborze metod leczenia. Lekarze znają lepiej pacjentkę, wiedzą jak reaguje na leki jak podjąć kolejne kroki.

Cały czas idziemy do przodu z procesem. Bez stawania w miejscu.

Tak, nigdy nie stawaliśmy w miejscu, ale to całe doświadczenie to też ogromna lekcja cierpliwości. Czekanie na ciążę, zabiegi, pobrania – to wszystko trwa. Warto uzbroić się w cierpliwość i zaufać lekarzom. Organizm to nie maszyna. Potrzebuje czasu.

Wspomina Pani o bardzo ważnej rzeczy – relacji lekarza z pacjentem. W Pani przypadku było to zdaje się nieco łatwiejsze do zbudowania, bo znała Pani jednego z lekarzy, doktora Waśniewskiego od wielu lat. Czy mimo to, nie kusiło Pani aby poszukać czegoś w internecie na własną rękę?

Oczywiście. Było siedzenie na forach. Zwłaszcza na początku, jednak potem już na nie nie wchodziłam. Doktor zawsze bardzo szczegółowo odpowiadał na moje pytania, a ja sama wiedziałam, że nie mogę się do nikogo porównywać. Historie w internecie są raczej dołujące, a ich czytanie do niczego tak naprawdę nie prowadzi. Lepiej się zrelaksować, lub szukać pozytywnych bodźców by zachować spokojną głowę.

Nie było zmiany odżywiania, kosmetyków, stylu życia?

Z zawodu jestem dietetyczką, więc zdrowy tryb życia prowadziłam od zawsze. Suplementacja i profilaktyka to u mnie standard. Oczywiście dieta to jedynie element wspomagający całe leczenie. Po transferze również staram się być aktywna (oczywiście umiarkowanie) i zrelaksowana, staram się unikać stresowych sytuacji. Zadbać o siebie. Na pewno nie warto się izolować – to dodatkowo pogłębia przygnębienie. No i mówić bliskim jak się czujemy, żeby byli w stanie zrozumieć nasze zachowanie. Dbanie o swoje ciało i psychikę to krok do świadomego rodzicielstwa, jeżeli będę lepsza dla siebie, to będę też lepszą mamą.

A co z korzystaniem z doświadczeń bliskich i znajomych. Czy w Pani środowisku mówi się o in vitro otwarcie, czy raczej jest to temat tabu?

Nie chwaliłam się wszystkim znajomym. Głównie ze względu na to, że dosyć szybko przeszłam przez procedurę, ale też dlatego, że nie chciałam poklepywania po plecach. O samym zabiegu rozmawiałam z dwiema koleżankami, które również uświadomiły mi skalę problemu – jak wielu ludzi on obecnie dotyka. Teraz dużo bardziej otwarcie wypowiadam się na temat in vitro, po ciąży czuje się bardziej pewnie ale też chciałabym dać innym wsparcie, powiedzieć, że jest teraz tyle metod i niepłodność można wyleczyć. Podczas ciąży dziewczyny często mówiły o swoich staraniach i właśnie wtedy otwierałam się i mówiłam, że u nas też wcale nie było to takie proste.

W którym momencie Pani życia zaszła Pani w ciążę?

Diagnozę otrzymałam w wieku 23 lat, jednak czekałam trzy kolejne lata zanim zdecydowałam się rozpocząć procedurę. W wieku 28 lat urodziłam synka.

Były pytania o dziecko? Rodzice nie ponaglali?

Nie zdążyli! Wszystko tak naprawdę poszło zgodnie z planem. Obroniłam magisterkę, wzięłam ślub i zaszłam w ciążę. Jeżeli chodzi o mamę i siostrę z którymi jestem bardzo blisko to one oczywiście cały czas były na bieżąco, z dalsza rodziną raczej nie podejmowałam tematu. Nie czułam po prostu potrzeby rozmowy z każdym. Nie czułam skrępowania, wiedziałam, że rodzina nie jest przeciwna in vitro, jednak ta kwestia jest bądź co bądź intymna.

Jak to przebiegła cała procedura?

Do kliniki trafiłam tak naprawdę od razu na doktora Waśniewskiego. Punkcję i transfer miałam jednak w Białymstoku. Dowiedziałam się o tym w ostatnim momencie. Ciążę przechodziłam bardzo dobrze. Synek dużo ważył, a ja bardzo chciałam urodzić naturalnie, jednak po 7 godzinach skończyło się cesarskim cięciem, bo synek miał ułożenie główki pionowe proste. Gdy się udało byłam w euforii, często płakałam ze szczęścia. Miałam energię na wszystko i czułam się spełnioną kobietą.

Przed in vitro staje teraz bardzo wiele par. Co by Pani im powiedziała?

Przede wszystkim, żeby nie czekali. żeby jak najszybciej podjęli leczenie i nie poddawali się. Żeby mieli przede wszystkim dobre nastawienie i nie przekładali swoich problemów na partnera. Podjąć życiowe wyzwanie, które się uda, ale jednocześnie wymaga czasu i cierpliwości. Plus oczywiście zaufanie do lekarzy, słuchajmy ich zamiast koleżanek z internetu. Dla mnie również ważny był wybór odpowiedniej kliniki, takiej w której czułam się komfortowo. W życiu do wszystkiego trzeba mieć nastawienie. Do pracy, do związku, do rodzicielstwa. Jeżeli jest ono pozytywne, to już jest jakaś część sukcesu. Niektórym może się wydawać, że może byłam w lepszej sytuacji, byłam młodsza miałam dobre rokowania. Ale mi też na początku się nie udało, miałam masę lęków. Na ten moment wiem, że nasze narzekanie i dołowanie się nic nie pomaga – nasza głowa zaczyna chorować. Nasz partner też potrzebuje dużo wsparcia w takich momentach, tak jak i my. Ważne żeby było tu partnerstwo, a nie przewaga jednej osoby. Oraz to, żeby nie mieć do siebie nawzajem pretensji.

Trzeba walczyć do końca, ja bym się nigdy nie poddała.

Nigdy?

Najgorsze w tym wszystkim jest chyba samo oczekiwanie i myślenie o tym, że się uda albo nie uda. Jednak kiedy jestem już w procesie i działam, czuję się pozytywnie nakręcona, zmotywowana. Tak jak teraz… Obecnie jestem już po trzeciej nieudanej próbie, czekamy na czwarte podejście. Jesteśmy dobrej myśli!

Facebook

Podstawowy kanał komunikacji obejmujący treści informacyjne dotyczące funkcjonowania kliniki, aktualności oraz informacje o eventach.

Został wzbogacony o formaty angażujące społeczność m.in. live'y, Q&A oraz akcje zachęcające do profilaktycznych badań.

Stał się miejscem kontaktu pacjentek z personelem medycznym oraz wymiany doświadczeń pomiędzy parami starającymi się o dziecko.

Facebook był kanałem służącym utylizowaniu treści z bloga, by w ten sposób skierować ruch na stronę www.

Trzeci dzień tygodnia świadomości📅 rozpoczynamy trzecią literą alfabetu. Na “ce” rozpoczyna się wiele ważnych słów, takich jak “ciało”, “cieszyć się” czy wreszcie “ciąża”🤰

Nam “C” kojarzy się przede wszystkim z cytologią - jednym z podstawowych i zarazem najważniejszych badań, które pozwala na prawidłową diagnozę bądź wyeliminowanie zagrożenia rakiem szyjki macicy. Robiona regularnie raz w roku pozwala #miećwszystkopodkontrolą oraz #cieszyćsięzdrowiem - i o to chodzi!

Czy wiesz, że co 🔟 z nas cierpi na endometriozę?

To schorzenie polegające na występowaniu komórek endometrium poza ich właściwą lokalizacją. Skutkiem tego jest m.in. utrudnienie prawidłowego rozwoju zarodka. Przyczyny endometriozy są zróżnicowane, podobnie jak stopnie samego schorzenia.

Ponieważ endometrioza dotyka aż co dziesiątą kobietę, postanowiliśmy otworzyć program diagnostyki i leczenia w naszej klinice.

Zadbaj o siebie i swoje zdrowie🌷

Dowiedź się jakie objawy towarzyszą endometriozie- zgłoś się na bezpłatne badania diagnostyczne i wyeliminuj ryzyko choroby.

📞 Zadzwoń pod numer: 89 532 61 24 i sprawdź czy i w jakim zakresie możemy Ci pomóc.

Instagram

Wprowadzono jednolitą komunikację wizualną i contentową w celu zbudowania wizerunku marki i świadomości odbiorców.

Pojawiły się posty przedstawiające osoby, które tworzą klinikę - personel medyczny, pacjentów oraz ich dzieci. Miało to również funkcję "ocieplenia" wizerunku kliniki oraz zmiany postrzegania jej wyłącznie jako miejsca związanego z procedurami medycznymi i leczeniem niepłodności.

Mocny nacisk postawiony został na stronę wizualną, pojawiły się wysokiej jakości zdjęcia oraz ilustracje.

Bieżące wydarzenia oraz akcje profilaktyczne pojawiały się w formie Insta Story.

“Gdybym miała poradzić coś kobietom, które zmagają się z problemem niepłodności, powiedziałabym im, żeby się nie bały.

Trzeba mocno wierzyć w dobre zakończenie i pamiętać o swoim celu.

Zawsze jest nadzieja!" ❤️

Historia pani Mileny to opowieść o ogromnej wierze, zaufaniu i samotności w małym mieście.

O jej drodze do szczęśliwego #macierzyństwa przeczytasz wkrótce na naszym blogu:

👉 https://klinika-artemida.pl/blog

To historia z happy endem i przesłaniem do kobiet, które podjęły walkę o swoje marzenia i... wygrały 💪

#niepłodność #klinika #badania #invitro #artemida #olsztyn #białystok #macierzyństwo #baby #mybaby #hapoymum #endometrioza #leczenienieplodnosci #rodzicielstwo #zdrowie #healthymum #pregnant #healthypregnancy

Nasze #labladies w akcji🧫💪🔬

#fertility #invitro #embriologia #ArtemidaOlsztyn #leczenieniepłodności #niepłodność #badamsięregularnie #embryo #akcjaTata #badanienasienia